Rozpuszczalna Ryba

Pisanie o sobie nie jest moją mocną stroną, więc wybaczcie brak klasycznych marketingowych chwytów i PR-owych westchnień. Kilka miesięcy pracy w roli wykładowcy od psychologii reklamy skutecznie zniechęciło mnie do stosowania technik, których sama uczyłam. Dlaczego? Bo nie chcę i nie będę traktować Was jak idiotów. Proste.

Rozpuszczalna Ryba jest tak naprawdę wynikiem splotu niefortunnych zdarzeń. Krawiectwo i drukowanie na tkaninach to nie są moje zasadnicze zawody, ale tak się poukładało, że teraz zajmuję się właśnie tym. Szyć nauczyła mnie babcia, naprawdę bardzo dawno temu. Drukować uczyłam się sama, wyciągając wnioski z tego, co schrzaniłam i ciesząc się jak trzylatek rowerkiem biegowym z tego, co się udało. Nie lubię mówić o sobie, że jestem marką. Po prostu robię rzeczy i staram się je robić jak najlepiej.

Skąd nazwa? To fragment manifestu francuskich surrealistów. Bo prowadzenie własnej, jednoosobowej działalności gospodarczej w naszej cudownej ojczyźnie bywa mocno surrealistycznym doświadczeniem. Czasem trzeba mocno zacisnąć zęby i pilnować jęzora, żeby nie nagrabić sobie np. w takim urzędzie skarbowym. Niewątpliwym plusem jest jednak to, że niemal każdy absurd da się obśmiać.

Co robię? To chyba już wiadomo: szyję i drukuję. Ale po kolei.

Drukowanie. Pracuję z dwiema technikami. Jedna to tzw. termotransfer, druga – sublimacja. Jak każde, mają swoje plusy i ograniczenia. Niewątpliwymi zaletami są trwałość, zwłaszcza w przypadku sublimacji, i to, że nie zużywa się przy nich ani mililitra wody. Dają też możliwość tworzenia rzeczy jednostkowych. Sublimacja, której u mnie zdecydowana przewaga, sprawdza się tylko z poliestrami. Więc jeśli ktoś będzie Was namawiał na hiper-niezdzieraną sublimację na bawełnie lub lnie, przytaknijcie i idźcie dalej.

Co drukuję? Głównie reprodukcje starych grafik. Grzebię w najróżniejszych archiwach i zasobach bibliotecznych, sprawdzam prawa autorskie i jeśli się da, drukuję. Przeważa anatomia, kości, trochę makabresek. Zdarzają się jednak zwierzęta, roślinność, zdjęcia rodzinne wyciągnięte z lamusa. I to wszystko trafia na tkaniny i kubki z kamionki.

Co szyję? Plecaki, worki, torby, kaptury z kominami. Po pierwsze, szyję z tego, co wydrukuję. Ale ściemniać nie będę – sporo materiałów kupuję gotowych. Zdarza się, że zarwę noc, bo tak się zagrzebię w poszukiwaniu tkaninowych ładności i piękna.

I tutaj dochodzimy do kwestii z czego właściwie szyję. Zdecydowana większość to poliestry. Dlaczego akurat one? Są trwalsze, nie spierają się jak tkaniny naturalne, do ich produkcji nie używa się wody, nie kurczą się w praniu i można je recyklingować. Owszem, żeby powstały, potrzebna jest „grubsza chemia” i to jest ich wadą. Jednak barwienie bawełny czy naturalnej skóry również wymaga stosowania ciężkich środków, a o recykling później trudno… Zresztą, mówienie, że naturalna skóra jest ekologiczna to jak wiara w płaską Ziemię. „Odpad” z rozwalającego nam ekosystemy chowu przemysłowego nie może być ekologiczny. Ostatecznie wybór zostawiam Wam. W każdym razie naturalnej skóry na pewno u mnie nie znajdziecie, bawełnę i len czasem w ramach zero waste.

Produkcja? Fanfaroniasto brzmi, ale niech będzie. Jest jednostkowo. Najpierw powstaje ten pierwszy egzemplarz. Przez kilka tygodni cioram go, męczę, przeciążam, gotuję w pralce, rzucam kotom na pożarcie (gardzą), szarpię itd. itp. Żeby wyłapać słabe punkty, sprawdzić funkcjonalność i wiedzieć, co poprawić. Bo genialne pomysły oprócz tego, że są genialne, wymagają jednak praktycznego sprawdzenia. To chyba uczciwe.

Chyba wszystko z rzeczy najważniejszych.

Prywatnie? Weganka bez tendencji do nawracania na korzonki za wszelką cenę, opiekunka pierdyliarda nieadopcyjnych zwierząt z interwencji, miłośniczka chodzenia po ogniu i tańców z tymże. Wróg betonozy; gubi się w galeriach handlowych, znajduje się w lesie. Wielbicielka górskich maratonów na orientację i łażenia po bezszlaczu. Trochę też instruktor technik pracy z ciałem i świadomości ciała. Ale to już zupełnie inna historia.

Categories: Wystawcy 2021